Kazanie ks. Proboszcza 26.09

                                 26  NIEDZIELA  ZWYKŁA                                     26.09.2012r.

                                                      VCS

         1. Istnieje niebo i piekło. To pierwsza myśl po wysłuchaniu Ewangelii. A jednak wiele w niej nie rozumiemy. Ewangelia jest pełna obrazów jak z horroru: o kamieniu młyńskim nałożonym jak koło ratunkowe na szyję, które nie ratuje, ale ściąga na dno. I okropny jest obraz odcinania rąk, nóg, wyłupywania oczu. Czy jednak niebo i piekło rozumiemy? Czy może istnieć niebo, gdy jakoś obok będzie pełne niepojętego cierpienia piekło? Czy można być szczęśliwym, gdy obok istnieje świat skrajnego nieszczęścia? To jest tak samo jak wtedy, gdy mieszkamy w sąsiedztwie domu, gdzie źle się dzieje, gdzie jest pijaństwo, ciągle awantury, płacz dzieci, którym dzieje się krzywda. Czy jesteśmy obojętni na ból zza ściany? Czy takie szczęście: „byle mnie było dobrze a reszta świata mnie nie obchodzi”, nie jest całkowitym fałszem, egoizmem, zaprzeczeniem świętości i miłości, którą jest życie w niebie? I co, gdyby sobie wyobrazić, że ktoś z ludzi mi bliskich, bardzo kochanych byłby potępiony? Czy mógłbym być szczęśliwym w niebie bez niego, wiedząc, że on cierpi  na wieki? Czy właśnie miłość, którą dał nam Bóg, nie byłaby wtedy źródłem naszego cierpienia? A może Bóg rozciągnie jakiś parawan oddzielający niebo od piekła, jak rozciąga parawan straż albo policja, by nie widzieć ofiar wypadków, ich poranionych ciał? Jak zasłania się ciało zmarłego człowieka w szpitalu, by nie powodować przygnębienia tych żyjących. Ale przecież w niebie będziemy mieć pełną i jasną świadomość obecności wszystkich, niebo jest szczęściem wspólnym i razem. Jest niebem dzięki temu, że są tam wszyscy. Jak dzieci, które na początku lekcji przy sprawdzaniu obecności, wiedzą i mówią kogo dziś nie ma na lekcji. Żaden parawan i zasłona nie usunie prawdy, że kogoś nie ma. Jak żadna prawda, że umieranie jest normalną koleją życia, nie usuwa bólu, gdy ktoś kochany umiera i tu już go nie ma.

         2. Dziś słowo Boże ostrzega nas przed  fałszywą wiarą w niebo i piekło. Wielu ludzi dzisiaj bardziej wierzy w diabła niż w Boga. I wielu nie wierzy już w Boga, a wierzy w diabła. Bardziej ich pociąga piekło niż niebo. Zwłaszcza piekło dla innych. Już zwykła obojętność, czy to piekło będzie czy nie, jest straszna. I straszna jest obojętność, dokąd zmierza życie moich bliskich, których kocham. Nawet myśl, że w niebie na wieki mam być znowu razem z tymi, z którymi teraz jestem razem i blisko, może być okropna i nie do przyjęcia. Nic mnie nie obchodzi, czy tam dotrzemy wszyscy razem i w komplecie, bez braku kogokolwiek. Bywa nawet gorzej, gdy życzymy piekła innym. Jest wielu ludzi, z którymi nie chcemy za żadne skarby być w tym samym niebie, jeżeli on tam ma być, to ja takiego nieba nie chcę. Na samy dnie każdego przekleństwa jest życzenie komuś zła, zwłaszcza zła ostatecznego. Nawet kiedy nie mówimy tego głośno i wyraźnie: niech cię piekło pochłonie, to przeklinając, do tego właśnie krok po kroku zmierzamy. O takiej postawie chorej wiary mówi dziś Słowo Boże, gdy zbawienie jest tylko dla nas, dla naszego kręgu, inni są wykluczeni. To mówi Jozue w dwóch prorokujących, których nie było z nimi: „Mojżeszu, panie mój, zabroń im!” Apostołowie idą dalej i sami już zabraniają, i odrzucają człowieka, który w imię Jezusa wyrzuca złe duchy: „bo nie chodzi z nami.” Tak jest w każdej sekcie w Kościele i poza nim: my jesteśmy zbawieni, my wybrani, inni poza nami będą potępieni, dla nich jest piekło. Wiara przerażających, bo sięgających aż w wieczność, w niebo i piekło egoizmu i pychy. To właśnie rodzi piekło podziałów już na ziemi.

         3. Ludzka pycha przybiera wiele postaci, egoizm ma niezliczone twarze. Nie ma jednak gorszej postawy jak pycha, która sięga wieczności, obojętna na piekło, a nawet wykluczająca wielu z życia wiecznego. Atmosfera na ziemi jest zatruta dwutlenkiem węgla, ale bardziej jest zatruta atmosferą przekleństwa, życzenia zła innym. Nawet nasze małe dzieci potrafią już przeklinać. Nie ma nic bardziej sprzecznego z istotą Kościoła, który jest katolicki czyli otwarty i ma w sobie Ducha Boga, który pragnie zbawienia wszystkich, jak taka fałszywa wiara. O niej mówi Jezus, że jest zgorszeniem dla maluczkich. Jest antyświadectwem i budzi odrazę do wiary, albo co gorsze uczy wiary pełnej pychy. Nasze przeklinające dzieci są dowodem, jak bardzo do nas są słowa Jezusa: „A kto by się stał powodem grzechu jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze.”

         Prawdziwa wiara jest sprzeciwem, NIE dla piekła. Nie chodzi o przekreślenie objawienia, które na niezliczonych miejscach Pisma Świętego i Tradycji mówi o grozie istnienia piekła. Nie chodzi o ludzką pewność siebie: nie ma piekła, bo ja tak mówię, bo to mi się nie mieści w głowie. To sprzeciw wobec piekła, który płynie z kontemplacji Boga, który pragnie zbawienia wszystkich ludzi, którego największym przymiotem jest miłosierdzie i na niezliczone sposoby głosi: ”Jak bardzo pragnę zbawienia dusz… Palą mnie płomienie Miłosierdzia…” Całe objawienie Boga w Jezusie, cała Ewangelia jest jednym wielkim NIE Boga dla piekła. Jest też przejmującą prawdą, że człowiek może to odrzucić.

         4. Wiara prawdziwa jest ufnością w Boże miłosierdzie, gorliwym NIE dla piekła. To kryje powtarzane wezwanie Koronki: „miej miłosierdzie dla nas i całego świata.” Nikogo z tego błagania nie usuwamy, nawet zbrodniarzy, ludzi niszczących Kościół od zewnątrz i od środka, wrogów Boga, i naszych wrogów. To jest modlitwa katolicka, w której nie zgadzamy się na potępienie nikogo z nadzieją na zbawienie każdego. Przecież pierwszym zbawionym był morderca na krzyżu obok Jezusa. Wiara, która patrzy na obraz „Jezu ufam Tobie”, dokona tego, co nam się w tej Ewangelii wydało straszne, a jest zbawienną operacją odcięcia ręki, nogi, oka. Taką modlitwę zapisała św. Faustyna: „Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje… Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich…aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków…aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze spieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie…”(163) To, co wydaje się obrazem okaleczenia, jest operacją ocalenia nas, uzdolnienia do prawdziwego życia z nadzieją nieba. Ta modlitwa kończy się obrazem codziennej terapii i ćwiczenia: „Sam mi każesz ćwiczyć się w trzech stopniach miłosierdzia; pierwszy uczynek miłosierny… drugie: słowo miłosierne…trzecim jest modlitwa…nawet tam, gdzie nie mogę dotrzeć fizycznie.” Tak odcinamy złą rękę, nogę, wyłupiemy ślepe oko. Niedługo nasza modlitwa za zmarłych zejdzie w tajemnicę i głębię czyśćca. Będziemy modlić się i pamiętać o bliskich, kochanych. Ćwiczmy tę operację miłosierdzia i pomódlmy się za tych, którzy nas skrzywdzili, za tych, którzy byli naszymi wrogami, za tych, których życie było przeklęte. Ta modlitwa dojdzie do głębi serca Boga i będzie prawdziwie katolicka.

 468 Wyświetlenie,  2 Dzisiaj