KAZANIE KS. PROBOSZCZA 30.10

UROCZYSTOŚĆ POŚWIĘCENIA KOŚCIOŁA30.10.2022r
  1. Kościół jest dzisiaj na ławie oskarżonych. Nic nie daje obrona, że około 30% oskarżeń o pedofilię jest fałszywa. Nawet jedno skrzywdzone dziecko jest straszliwą winą. Każde zniszczone życie. Nic nie daje znajomość procentów oskarżeń fałszywych. Oczywistym faktem jest, że w Kościele jest zło i jest grzech. I są one bardziej okropne od zła w innych miejscach ludzkiego życia. Tyle uczymy o miłości, o świętości, o dobrym życiu. Kiedy politycy głoszą programy i hasła, to większość ludzi i w to nie wierzy. A kiedy okazuje się, że chodziło o skok na władzę i kasę, to już nie szokuje. Każdy grzech jest złem, ale grzechy kapłanów, powołanych, konsekrowanych jest jak bomba atomowa. To może pocieszające jest poznanie historii Kościoła, by odkryć, że tak źle to już było i to nie raz? Nieraz Kościół był w stanie kompletnego upadku i rozkładu, od Wieczernika pełnego tych, co uciekli i zwątpili, jak w śnie papieża Innocentego z XII wieku, który widzi rozsypującą się Bazylikę Laterańską „matkę wszystkich kościołów”. Widzi też małego człowieka, w stroju żebraka, który podtrzymuje upadający i rozsypujący się kościół. Tym człowiekiem okaże się św. Franciszek. I gdy biedaczyna z Asyżu pojawi się przed papieżem, by pokornie prosić o zatwierdzenie reguły życia nowego zakonu, ten rozpozna w nim człowieka ze swego snu. Biedaczyna, który dźwiga i ratuje Kościół! Historia dźwigania i ratowania Kościoła przez jego Pana jest niezwykła, fascynująca i budzi prawdziwą nadzieję.
  2. A może sam Jezus ma dość swego Kościoła i go opuści? Powie, że tego to już jest za dużo. Nawet boska cierpliwość wydaje się kończyć. W czasie drogi do Ziemi Obiecanej Bóg traci cierpliwość po kolejnych zdradach, grzechach i buntach narodu wybranego i ogłasza Mojżeszowi, że chce lud zniszczyć. Nie zrobił tego wtedy, nie zrobił w niezliczonych momentach dziejów i nie zrobi dzisiaj. Musiałby porzucić swój własny plan zbawienia i ogłosić: przepraszam, pomyliłem się, ludzie są gorsi niż mi się wydawało. Już Stary Testament to rozumie: „Panie… niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś… Oszczędzasz wszystko… Władco miłujący życie… nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając w czym grzeszą”. W liście św. Pawła podstawowa rada brzmi: „abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym rozumieniu, ani zastraszyć…” Dziś poziom zastraszenia wydaje się ogromny: koniec świata, koniec Kościoła, pełno proroków zagłady i fałszywego obrazu Boga, którego albo nie ma, albo Boga totalnie zagniewanego, gotowego wszystko zniszczyć. Nie wiadomo, który obraz głupszy i bardziej fałszywy. To dziś Ewangelia pokazuje, że Pan Jezus nie ma żadnej wątpliwości, że zgromadzi i poprowadzi upadłych grzeszników. Zacheusz jest totalnym grzesznikiem, człowiekiem na wskroś zdeprawowanym i zepsutym. Sednem jego życia jest władza i pieniądz. A jednak, kiedy jeszcze o tym nie wiedział, Jezus już kruszy jego serce. Tę chwilę przygotowywały miesiące a nawet lata łaski. Choć wydaje się, że nic się nie zmienia, jak żył źle, tak żyje źle. A jednak coś się dzieje. Zacheusz, któremu nic nie brakuje, chce zobaczyć Jezusa, choć sam pewnie nie widział, po co. Jak cudowny jest ten ukryty, pozornie bezowocny proces łaski. Zanim wydarzenia przyjmą błyskawiczny obrót, potoczą się jak lawina. Zacheusz odkryje, że Jezus go zna, że pragnie wejść w jego życie. Siądzie z nim przy jednym stole. Wbrew wszystkim idzie do grzesznika.
  3. Kościół nie potrzebuje walki o dobre imię biskupów, księży, nie potrzebuje udawać, że nie jest wspólnotą grzeszników. Jest wspólnotą grzeszników od samego początku, od powołania uczniów, którzy marzyli o sukcesie, władzy, bogactwie. Potrzebuje tego, o czym mówi trwający synod: braterskich relacji, a nie schematu, że jedni mówią, a inni tylko słuchają. Potrzebuje zdolności do braterskiego upomnienia, a nie obmowy i oskarżeń za plecami. Potrzebuje wspólnego szukania prawdy. Najbardziej jednak potrzebujemy nowej wiary, która nie tylko ma nadzieję, że Pan Kościoła nie opuścił, choć go boleśnie strofuje. A to obnażanie grzechu w Kościele to początek ratunku i ocalenia. Bóg to już robi, a nie będzie dopiero robił kiedyś. I dokona tego z nami lub bez nas. Dziś, kiedy dziękujemy za dar tej świątyni, za pokolenia, które przez wieki ją wypełniały, w niej się modliły, tu się rodziły i umierały, wierzymy, że oni wszyscy cieszą się już NIEBEM. Nawet kiedy się modlimy za dusze cierpiące w czyśćcu, to przecież modlimy się za tych, którzy są w niebie. Czyściec jest już niebem. Nasi przodkowie też byli grzesznikami, a jednak wierzymy, że dziś cieszą się niebem. To najlepsza odpowiedź na pytanie, po co jest Kościół, po co być w Kościele, czemu z niego teraz nie uciekać i nie odchodzić. Może to jest dobre wyobrażenie czyśćca: jasne i bolesne widzenie, jak nie odkryłem w pełni, że i ja miałem swoje miejsce w tym podnoszeniu Kościoła. Nie wierzyłem w to, zwalałem na innych, z fałszywą pokorą głosząc, że jestem na to za słaby, za mały, nie mam czasu. A to przez duchowych biedaków Jezus ratuje Kościół. Widzieć to i nie móc już nic zrobić, to jest cierpienie, ogień czyśćca.
  4. Darem naszego czasu, którego zazdroszczą nam dusze w czyśćcu, jest to, że my MOŻEMY. Dopóki żyjemy i mamy czas dany od Boga: MOŻEMY. Możemy jak Zacheusz wspiąć się na sykomorę, gdy czujemy się za mali, gdy nam się wydaje, że wszystko nas przerasta. Na drodze Zacheusz odkrył sykomorę, drzewo mało cenione, którego dzikie owoce były niesmaczne i niestrawne. A jednak dzięki niemu rozpoczęło się tsunami łaski. Kończy się październik ze szczególnym darem modlitwy różańcowej, kontemplacji oblicza Jezusa w szkole Maryi. To modlitwa prosta, uboga, dziecięca, przez wielu oskarżona o klepanie i bezmyślność. To była nasza sykomora, którą mieliśmy tak blisko przy drodze naszego życia. Potraktujmy ten miesiąc jakby to było całe nasze życie, które właśnie minęło. Czy podjąłem trud wspinania się na to drzewo, czy uznałem, że nie trzeba, nie ma po co, może później? Jakakolwiek byłaby odpowiedź, radosna czy smutna, jeszcze nie jesteśmy w czyśćcu. Wciąż możemy. I jest w nas radość z udziału, radość, że się wspinałem. I radość, że tyle razy modliłem się w tym czasie za świat, pokój, Kościół, bliskich i dalekich, kochanych i nieprzyjaciół. Radość z kontemplacji to radość bycia małym, ubogim, zależnym od Boga, w Nim pokładającym nadzieję. Nikt po tym miesiącu wspinania się nie powie: żałuję, szkoda było czasu. Kontemplacja rodzi biedaków, którzy ratują Kościół. A co, kiedy odpowiedź jest bolesna i brzmi: NIE? Nie wykorzystałem tego różańcowego, kontemplacyjnego wspinania się na sykomorę… To wtedy niech po akcie żalu pojawi się nadzieja. Wciąż mamy czas, wciąż możemy. Bez względu na odpowiedź do nas wszystkich jako biednych grzeszników skierowana jest dziś ta obietnica z Księgi Mądrości: „by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie uwierzyli.”

 305 Wyświetlenie,  1 Dzisiaj